Świąteczne choroby psychiczne



 

Jest taki wariat, który drzemie praktycznie w każdym z nas i uaktywnia się wraz z usłyszeniem pierwszej piosenki bożonarodzeniowej. Wraz z upływem przedświątecznego czasu jest już tylko gorzej.

 

Nie wiem, czy wielu z Was ma takie samo wrażenie jak ja - Święta Bożego Narodzenia to czas aktywowania chorób psychicznych lub co najmniej nerwicy. Z początku wydaje się wszystko ok. Święta tuż, tuż, bo przecież mamy listopad , piosenki w radiu napchane dzwoneczkami, miłością, radością, sankami, życzeniami i prezentami. Bajecznie. Jeśli budzisz się nucąc Last Christmas I gave you my heart - wiem, że właśnie śpiewasz w myślach tą piosenkę, hehe - znajdujesz się na etapie pierwszym.

Najgorzej jest tuż przed.

Świąteczne promocje. Nie wiadomo dlaczego, ale nagle jest nam potrzebne wiele różnych dziwnych rzeczy, zwłaszcza gdy otwierają kolejny supermarket. Uwidacznia się wtedy, jak wiele jeszcze zostało w nas zwierzęcych cech. Tak miło jest przecież być rozgniatanym o szybę wejściowych drzwi do nowego supermarketu, który jest okupowany już od kilku dni.

Zakupy można jeszcze jakoś próbować bronić, jednakże kolejny zespół kompulsyjno-obsesyjny połączony z wigilijnym masochizmem jest dla mnie od wielu lat nie do zrozumienia i zaakceptowania. Jest on wielopoziomowy i wieloskładnikowy, więc postaram się go wyjaśnić jak najprościej. 

Poziom fizyczno-psychiczny jest zapewne dobrze znany osobom wychowanym w miarę katolickiej rodzinie utrzymującej chrześcijańską tradycję utyrania się na święta jak klasyczna "dzika świnia". Scenariusz jest prosty. Najpierw olbrzymie sprzątanie - obsesja numer jeden, potem jeszcze większe gotowanie - obsesja numer dwa, kolejnie sprzątanie po gotowaniu - powrót do obsesji numer jeden. Gdy w końcu jednak przychodzi Wigilia, słychać coś w rodzaju: Jedz, jedz, ja już nie mam siły na jedzenie. Kto może zatem, ten je aż nie może odejść od stołu. Niektórzy preferują wtedy, by napić się wódki. Ruch przemyślany, bo w końcu świętujemy urodziny. Może uda się doczołgać na pasterkę lub przynajmniej nie zasnąć przy oglądaniu kolejny raz Kevina.

Na końcu wiadomo, że trzeba odpocząć po tym odpoczywaniu.
Inny poziom to ten duchowo-kulturowy. Każdy staje się tradycjonalistycznym sadystą, ciesząc się z zielonej powoli  umierającej choinki, która przybrana w kolorowe lampki jest symbolem życia. Niektórzy na tym poziomie aktywują masochizm filmoznawczy - faceci zaciągnięci na kolejną świąteczną komedię romantyczną, wiedzą o czym piszę.

Najbardziej tragiczny poziom to logistyczno-towarzyski. Bywa, że uruchamia akatyzję - alkoholową, czyli jeżdżenie w odwiedziny po rodzinie najczęściej po pijaku.
Należy także wspomnieć o poziomie ideologiczno schizofrenicznym. Wmawianie dzieciom, że czerwony komunista z zaprzęgiem reniferów rozdaje wszystkim za darmochę prezenty pod choinkę. Ta choroba niestety utrzymuje się czasem latami - ludzie przestają tylko wierzyć w latające renifery. 

Święta już bardzo blisko. Życzę, więc wszystkim, byśmy nie zapomnieli o co w nich tak naprawdę chodzi: sen i pełną miskę - tak przynajmniej co roku twierdzi mój pies.

Komentarze

Popularne posty